
Prowadząc początkiem kwietnia kwerendę archiwalną w Międzynarodowym Instytucie Historii Społecznej, spędziłem kilka dni w Amsterdamie. Holenderski kolega, facet z zupełnie nieholenderskim dystansem do świata i poprawności politycznej, wręczył mi do ręki gazetę. Uśmiechnął się od ucha do ucha. Na pierwszej stronie „De Telegraaf”, największego holenderskiego dziennika, z prawie 2 milionami nakładu, przeczytałem tytuł artykułu: „Pijany Polak taranuje fasadę”.
Polaka los na Zachodzie
Arne wytłumaczył mi, że tekstów z gatunku „Znowu ten Polak!”, publikuje się tu więcej. Media i politycy świadomie budują atmosferę niechęci wokół „wschodnich przybyszów”. Traktuje się nas nieco lepiej niż muzułmanów, ale za to gorzej niż mieszkańców dawnych holenderskich kolonii azjatyckich, Surinamu czy południowych Indii.
Incydent z „pijanym Polakiem” przywołuję w kontekście wydarzeń w Polsce i na Ukrainie. Tych ostatnich naturalnie zaliczymy do kategorii „przybyszów”, którzy, kiedy tylko otworzą się dlań bramy UE, spotkają się na „liberalnym” i „humanitarnym” Zachodzie tak samo ze wzgardą i poniżeniem.
Niestety „pełzająca” ksenofobia, czy jak nazywa to Arne, współczesny „rasizm”, jest własnością i obciążeniem coraz większej części zachodniej sceny politycznej. Nieodzownym składnikiem „wyrazistości”, której nie budują już tu wartości chrześcijańskie, użyźniające niegdyś doktrynę konserwatywną, jest wywodzący się z laickiego Oświecenia barwny nacjonalizm. Nacjonalizm ten, nazwijmy go współczesnym, posiada natomiast twarz turysty dobrowolnie uwięzionego w Red Light District.
Kij na urzędników
Medialny kwik wokół startu polskiego boksera Tomasza Adamka w wyborach do Parlamentu Europejskiego – powstrzymam się od osądu tej osobliwej sytuacji – przypomniał mi o istnieniu formacji Solidarna Polska. Natomiast wspomnienie incydentu w Amsterdamie o tym, że partia ta w europarlamencie należy do bloku Europa Wolności i Demokracji. Tytułuje się ona mianem „konserwatywnej” i „niepodległościowej”, lecz esencją owej formacji są poglądy jej lidera, a zarazem przywódcy Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, Nigela Farage’a.
W Polsce Farage osiągnął status idola krótko po tym, jak urządził w „europarlamencie” spektakl polegający na poniżaniu Hermana Van Rompuy’a, obecnego prezydenta UE. Dla wielu Europejczyków stał się symbolem walki z patologiczną biurokracją, odartą z empatii i poczucia rzeczywistości. I rzeczywiście, partia Farage’a zdaje się być jasnym punktem na horyzoncie europejskiej polityki, znakomitym narzędziem do obnażaniu legislacyjnych absurdów.
Jest niemniej pewien niuans, o którym warto wspomnieć. Naszedł mnie w myślach, kiedy wsłuchiwałem się w głos lidera Solidarnej Polski. Całkiem niedawno zarzucił on formacji PiS, iż starając się o budowę elektrowni jądrowej w Polsce, zmierza ona do uzależnienia naszego kraju od rosyjskiego uranu. Nie wdaje się w polemikę. Może faktycznie kiedyś Rosja dzięki swym niewielkim złożom uranu rzuci nas na kolana…
Nigel Farage przewodzi na Wyspach Brytyjskich sile politycznej o profilu anty-imigracyjnym i izolacjonistycznym. Czy lider SP wie, jaka jest największa imigracyjna siła na Wyspach? Izolacjonizm z kolei każe Farage’owi uznawać rosyjską strefę wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej. Mówi o tym publicznie od lat. Tolerancja ta nie ma podstaw systemowy, bowiem Farage musiał słyszeć od Polaków o osławionej kleptokracji rosyjsko-sowieckiej?
W pierwszej fazie kryzysu na Ukrainie Farage oskarżył liderów UE, że mają „krew na swoich rękach”, ponieważ zawarli z władzami w Kijowie umowy handlowe. Zarzut godny polityka epoki appeasementu lub detente. Farage nie jest jedynym europejskim pro-rosyjskim „prawicowcem”. Marine Le Pen, lider francuskiego Frontu Narodowego stwierdził, że woli, by Francja „skłoniła się w stronę Rosji”, niż, aby „podporządkowała się USA”. Wspomnijmy jeszcze węgierską formację Jobbik, która, podobnie jak nacjonaliści serbscy, wysłała na pancerne „referendum krymskie” swoich obserwatorów. Może dziwić ów dystans do doświadczeń z kampanii wojennej 1941-1944 i okupacji sowieckiej po roku 1945.
Izolacjoniści amerykańscy
Rzeczone USA też mają swojego Nigela Farage’a. To libertarianin Ron Paul, człowiek historia, a dla wielu wolnorynkowców, prawdziwy guru. Jego także cytować uwielbia kanał Russia Today. Paul to znakomity teoretyk i mówca, wątpliwy organizator i realizator.
Kongresmen podobnie jak Farage nie ma nic przeciw odbudowie imperium post-sowieckiego. Komentując przyznanie przez Kongres Ukrainie $1 mld. podnosił wcale słuszne zastrzeżenia odnośnie pośrednictwa Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
„Nie znajdzie się Ukrainiec, który zobaczy choćby pensa z tych pieniędzy, za jakie wykupi się dług banków światowych, u których zadłużony jest ukraiński rząd” – konstatował.
Tym niemniej okazał władzom Kremla spore zaufanie, porównywalnym je z filo-kremlinizmem Gerarda Depardieu i Stevena Seagala. Zjawisko to do pewnego tylko stopnia tłumaczy odległością pomiędzy Teksasem a Moskwą… Usprawiedliwiając „aneksję” Krymu, Paul uznał „referendum” za zgodne z moralnością i prawem, ponieważ „samostanowienie jest osnową prawa międzynarodowego”.
Syn Paula, obecnie senator Rand Paul, który jednak chce zrobić w establishmencie GOP karierę, starając się wkrótce o nominację prezydencką, łączy poglądy ojca z narracją liderów republikańskich. Uprawia przy okazji nadludzką gimnastykę intelektualną. Poparł sankcje wobec Rosji, ale sprzeciwił się pożyczce dla Ukrainy, tłumacząc, że „nie może wspierać ustawy, ponieważ będzie miała odwrotny skutek, a z pieniędzy podatnika amerykańskiego skorzysta Rosja” – w domyśle: która zagarnie Ukrainę.
Wspólny mianownik
Poglądy mocno „prawicowego” Paula na kwestię ukraińską nie różnią się zbytnio od poglądów i działań „skrajnie lewicowego” Obamy. Świadomie i podświadomie godzą się oni z upadkiem państwa ukraińskiego w dotychczasowym kształcie, nawet na płaszczyźnie semantyki. Mówią w trybie dokonanym, czyli o „aneksji”, zamiast o „okupacji” przez najeźdźcę. Obecność Farage’a, Paul-ów i Obamy w polityce nie jest niczym nadzwyczajnym. Byli i będą. Zmiana polega na tym, że politycy tacy zyskują coraz większe poparcie i mnożą swoich sobowtórów.
Co zatem łączy Farage’a, Geerta Wildersa i Obamę? Czy tylko coraz większa skłonność ludzi do wybierania polityków showmanów? Nie do końca. Żyjemy w świecie, w którym zasady, sprawiedliwość, przyjaźń itd. obumierają w tempie komety.
„Samostanowienie” wszakże, inaczej niż chce tego Paul, polega na niezbywalnych prawach każdego państwa i każdego narodu do godnego istnienia i współistnienia. My to rozumiemy. Jeszcze w XIX i XX w. to nam, poddawanym „pokojowej” rusyfikacji, oraz naszemu państwu nie dawano nadziei i szans na wydostanie się z „bratniej” strefy wpływów.
Paweł Zyzak
Autor jest absolwentem historii na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz doktorantem na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zajmuje się dziejami USA oraz Wielkiej Brytanii.
(Artykuł ukazał się w „Gazecie Obywatelskiej” z 18.04.2014 r.)